31 grudnia 2015

Rozdział V. W poszukiwaniu ratunku

Alexis

Alexis czuła, jakby coś uciskało jej serce. Nie mogła oderwać wzroku od martwego ciała staruszki, która zaledwie dwa dni temu ściskała jej dłoń w rozpaczliwym uścisku. Teraz ta sama kobieta leżała na czerwonym od swojej krwi piasku, a jej ręka, oderwana od ciała, została przysłonięta przez położone w miejscu rozerwania skóry kwiaty. Mogłoby się wydawać, że staruszka jedynie spała, gdyby nie to, że jej twarz na wieczność zastygła w wyrazie spowodowanego przez katastrofę przerażenia. Australijka uklęknęła obok, ujmując jej drugą, nienaruszoną dłoń w swoją. Targały nią przeróżne emocje, od smutku, po złość na samą siebie. Jakaś tajemnicza, nieznajoma osoba zrobiła to, co powinna była zrobić ona. Ktoś uczcił pamięć wszystkich ofiar katastrofy poprzez multum małych gestów, takich jak położenie obok nich kwiatów, podczas gdy Alexis i reszta ocalałych w popłochu uciekli z miejsca katastrofy, nawet nie oglądając się za siebie.
Nie było jednak czasu na wyrzuty sumienia, dlatego odganiając łzy, podniosła się z piasku. Obecnie najważniejszym zadaniem stało się znalezienie osoby odpowiedzialnej za ten symboliczny pogrzeb. Jeżeli wyspa rzeczywiście była zamieszkana, znaczyło to bowiem, iż byli uratowani.
– Te kwiaty są świeżo ścięte – orzekł w zamyśleniu Reuben, który w międzyczasie uklęknął obok jednej z ofiar - Osoba, która je tu położyła, nie mogła odejść daleko.
Ta informacja podziałała na siódemkę rozbitków motywująco. Dotychczas nieruchomi z szoku i milczący, poruszyli się niespokojnie, rozglądając na wszystkie strony. Conrad rozsądnie zaproponował rozdzielenie się i była to pierwsza mądra rzecz, która padła z jego ust od kilkunastu godzin. Podczas gdy mężczyźni zdążyli się rozejść we wszystkie możliwe strony, Alexis przypadły w udziale okolice kokpitu. Z każdym kolejnym krokiem czuła się coraz gorzej, a widząc przed sobą stojący pionowo dziób samolotu, zalały ją nieprzyjemne wspomnienia wczorajszego dnia. Pamiętała zmasakrowane ciało pilota, słowa, którym nie chciała dać wiary, wreszcie krew tryskającą z jego gardła, gdy przeciął sobie serce. Mogła się domyślić, że człowiek, który niósł brzemię zabicia kilkudziesięciu osób, targnie się na swoje życie. Była studentką trzeciego roku psychologii. Powinna była wiedzieć. Pytanie tylko... czy naprawdę nie wiedziała?
Straszliwa świadomość sprawiła, że musiała oprzeć dłonie na kolanach, by nie upaść. Oczywiście, że się tego domyśliła. Kątem oka zarejestrowała nawet, że chwycił w rękę odłamek szkła. I nie zrobiła nic, dosłownie nic, by go powstrzymać. Tylko dlatego, że w pewnym stopniu obwiniała go za katastrofę, pozwoliła mu obwiniać samego siebie. Kiedy tak stała, zgięta wpół, została oślepiona przez odbijający się od czegoś pod jej nogami promień słoneczny. Odwróciła wzrok, by po chwili spojrzeć na tajemniczą rzecz ponownie. Zwykła, czarna torebka była do połowy przysypana przez piasek, a z powstałej w wyniku katastrofy dziury wystawał kawałek metalu, od którego odbijało się światło. Alexis schyliła się, by podnieść dziwnie ciężkie znalezisko. Jeszcze zanim rozsunęła zamek kopertówki, podświadomie wiedziała, co znajdowało się w środku. Nie zmieniło to faktu, że trzymając w swoich dłoniach najprawdziwszy pistolet, wciągnęła z sykiem powietrze. Czy to jakiś okrutny żart, pomyślała, rozglądając się na boki. Ona, która właśnie zdała sobie sprawę, że była winna śmierci innej osoby, znalazła jedno z wielu wymyślonych przez ludzkość narzędzi mordu. Wzięła głęboki wdech, zastanawiając się, co robić. Wiedziała, że powinna była o tym komuś powiedzieć. Razem z innymi zastanowić się, kto i w jakim celu wniósł pistolet na pokład samolotu. Powstrzymywały ją jednak wrodzona nieufność i zdrowy rozsądek. Możliwe, że posiadaczem broni była osoba już nieżyjąca, ale istniało również prawdopodobieństwo, iż osoba ta wciąż była wśród nich. Drżącymi dłońmi zasunęła torebkę z powrotem, po czym ukryła ją na samym dole swojego plecaka. Na razie nikt nie powinien o tym wiedzieć, bowiem niebezpieczne rzeczy się działy, gdy jednostka nabierała przeświadczenia, iż jeden przedmiot mógł jej zapewnić panowanie nad masą. Pistolet będzie najbezpieczniejszy przy niej, która nigdy, przenigdy nawet nie pomyśli o tym, by go użyć. Ponownie rozejrzała się wokół i upewniwszy się, że nikt jej nie widział, na chwiejnych nogach ruszyła przed siebie. Nie wiedziała, że na wyspie zawsze był ktoś, kto ją obserwował.
– Znaleźliście kogoś? – krzyknął po jakimś czasie Reuben, a echo jego słów poniosło się po plaży. Powoli wszyscy zbierali się w miejscu, w którym się rozdzielili, a na ich twarzach odmalowywało się przygnębienie. Po tym, jak znalazła pistolet, Alexis była zbyt nieobecna myślami, by szukać osoby, która położyła kwiaty przy zmarłych. Zostawiła to zadanie swoim towarzyszom, ale nikomu nie udało się znaleźć nic, prócz resztek jedzenia i picia. Jedynie Conrad wypatrzył w piasku sfatygowany egzemplarz „Przeminęło z wiatrem”, na którego stronie tytułowej widniała zapisana topornymi literami dedykacja „Dla mojej księżniczki w dniu urodzin, tata”. Przytłoczona ostatnimi wydarzeniami Alexis nie ucieszyła się z tego znaleziska tak, jak powinna, choć poczuła się lepiej wiedząc, że nawet jeśli miała się nigdy nie wydostać z wyspy, miała jakąś pamiątkę po ojcu.
– Nie, ale widzę jakąś małpę! – odkrzyknął Christian z linii dżungli.  O kurczę, zbliża się do mnie... A nie, fałszywy alarm, to tylko William!
Reuben wywrócił oczami i idąc za przykładem dwójki pozostałych mężczyzn, położył plecak na piasku. Alexis chętnie postąpiłaby tak ze swoim, ale mając świadomość tego, co się w nim znajdowało, bała się go choć na chwilę puścić. Bawiąc się nerwowo palcami, złapała podejrzliwe spojrzenie Conrada. Była mu wdzięczna, że przekazał jej książkę, ale nie znaczyło to, że zapałała do niego sympatią.
– Co? – warknęła.
– Dlaczego mam wrażenie, że coś ukrywasz? – spytał, potwierdzając, że ich chwilowy sojusz również na nim nie robił wrażenia. Z irytacją wyrzuciła ręce do góry, ale plecak zaczął jej ciążyć tak bardzo, iż odważyła się podstawić go na ziemi.
– Nie mam pojęcia, o co ci chodzi – powiedziała powoli, cały czas patrząc mu w oczy. Wiedząc, że nie zamierzał się na to nabrać, dodała cicho: – Jeśli chcesz się bawić w podejrzliwość, proszę bardzo. Ale pamiętaj, że ta nieufność działa w obie strony. A mam wrażenie, że z naszej dwójki to ty masz więcej do ukrycia.
Conrad nieznacznie zacisnął dłoń na szelce swojego plecaka, co upewniło Australijkę w przekonaniu, że nie była jedyną, która miała tajemnicę. Christian, który właśnie do nich dołączył, w rękach niosąc batoniki i wafle ryżowe, zagwizdał cicho. W ślad za nim do rozbitków doczłapał jeszcze jeden chłopak. Wyglądał żałośnie – ubranie miał potargane, włosy roztrzepane, a na brudnej twarzy malowało się zawstydzenie.
– Zgubiłem buta – wybąkał William, kiedy uwaga wszystkich rozbitków skupiła się na nim i na jego dziurawej skarpetce.
– Jak to zgubiłeś buta? – zdumiała się Alexis.
Wzruszył ramionami, a końcówki jego uszu zrobiły się czerwone.
– Musiał mi spaść, kiedy wchodziłem na drzewo...
Australijka była rozdarta między rozdrażnieniem, a chęcią wybuchnięcia śmiechem.
– A czy mogę wiedzieć po co, u diabła, wchodziłeś na drzewo? – spytała najspokojniej, jak umiała.
Zaszurał nogami po piasku, jednocześnie spuszczając głowę, co przywodziło na myśl zawstydzonego szczeniaka.
– Pomyślałem, że stamtąd uda się najwięcej zobaczyć...
– … Ale spadłeś – dokończyła kobieta, wymownie spoglądając na jego poszarpane ubranie. Christian poklepał przyjaciela po ramieniu, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
– Na małpę to byś się jednak nie nadawał, stary. Przyniósłbyś wstyd temu gatunkowi.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, a po godzinach przygnębienia był to niesamowicie miły dźwięk. Wśród ogólnej wesołości William zrobił naburmuszoną minę.
– A nie chcecie wiedzieć, co udało mi się zobaczyć? – spytał, błyskawicznie ucinając chichoty. Wypiął dumnie pierś i kontynuował:  Jakieś dwa, trzy kilometry od nas, nad drzewami unosi się dym. Ktoś rozpalił ognisko.
– Jesteś całkowicie pewny? – spytał poważnie Conrad i nie byłby sobą, gdyby zaraz nie dodał złośliwie – Czy może to efekt uderzenia się w głowę przy upadku?
– Hej! – zawołał ostrzegawczo Christian, a jego wesołość się ulotniła. Najwyraźniej on mógł sobie stroić żarty z przyjaciela, ale nie zamierzał pozwolić na to nikomu innemu.
– Zamiast się wzajemnie irytować, lepiej pomyślcie, co zrobić, żebyśmy nie zgubili się w lesie – powiedziała spokojnie Australijka, ucinając sprzeczkę.
Był to spory problem, bowiem wejść do dżungli nie było trudno, ale znaleźć drogę powrotną... to było wyzwanie. Alexis przemknęło przez myśl znaczenie drogi nicią, jak w micie o Minotaurze, ale zaraz potem uświadomiła sobie, że przecież nie mieli żadnej nici. Nie mieli również kredy, którą mogliby znaczyć drzewa, ani nawet nie posiadali nic, co mogliby kłaść na drodze. Ku zaskoczeniu wszystkich, to małomówny Reuben wreszcie przerwał ciszę:
– Wydaje mi się... że mam pewien pomysł.
Kilkanaście minut później, po znalezieniu buta Williama i zrealizowaniu straszliwego planu Reubena, siódemka rozbitków wkroczyła do dżungli. Gdyby nie to, że zaledwie kilka kroków w tył świeciło jasne słońce, można by pomyśleć, iż zapadał zmrok. Osiągające wysokość trzech metrów drzewa rzucały cień, sprawiając, że las tonął w mroku. Mimo że Alexis nigdy nie stroniła od wędrownych wycieczek szkolnych, jeszcze nigdy nie była w podobnym miejscu. Otaczająca ją flora nie przypominała zwykłego lasu, idealnie jednak wpasowywała się w obraz widzianych przez nią w telewizji puszczy równikowych. Ogromnych, wilgotnych, obfitujących w niebezpieczne zwierzęta puszczy równikowych. Obiecała sobie, że gdy tylko się na chwilę zatrzymają, przeniesie pistolet z dna plecaka na jego wierzch. Tak na wszelki wypadek.
Szli w zwartej grupie, na czele której kroczył Reuben z workiem krwi w ręce. Raz co raz zanurzał w nim palec i znaczył mijane drzewa. Alexis nie mogła na to patrzeć, ponieważ wiedziała, skąd pochodziła substancja. Niedaleko wraku, na metalowej blasze, zebrała się kałuża krwi, sącząca się z głowy młodej, niemającej więcej, niż piętnaście lat, dziewczyny. Afroamerykanin obmyślił straszliwy plan, by przelać ciesz do woreczka i znaczyć nią drzewa. Jakkolwiek przerażający był to pomysł, gdyby nie on, nadal staliby na plaży, nie mając żadnej szansy na znalezienie ratunku. Desperacka chęć wydostania się z wyspy pchała rozbitków ku desperackim metodom.
– Alexis, masz chwilę? – rozległ się nagle obok niej głos, na co podskoczyła ze strachu, a jej serce zaczęło wybijać szaleńczy rytm. Przyłożywszy do niego rękę, spojrzała w czarne oczy Christiana.
– Już drugi raz mnie straszysz! – wysapała, szturchając go ramieniem.  O co chodzi?
Chłopak przytrzymał ją za rękę i dopiero gdy inni ich wyprzedzili, pochylił się w jej kierunku... Gwałtownie odchyliła głowę do tyłu, robiąc wielkie oczy.
– Co ty robisz? – wykrztusiła, odsuwając się od niego. Zmarszczył brwi, patrząc na nią z konsternacją.
– Co ty robisz? – odparł zdumiony, po czym spojrzał, jak daleko byli inni i ponownie pochylił się w jej kierunku:  William by mnie zabił, gdyby wiedział, że ci o tym mówię, ale... widzisz, on jest chory. Od dwóch lat choruje na schizofrenię.
Alexis przejechała dłońmi po twarzy, próbując ukryć rumieniec, który pokrył jej policzki. Podczas gdy Christian chciał podzielić się z nią obawami dotyczącymi przyjaciela, ona myślała, że chciał ją pocałować. Nie byłaby taka przewrażliwiona, gdyby nie to, że jej pierwszy pocałunek z Judem odbył się właśnie w lesie. Co prawda wtedy byli na pikniku, a nie wędrówce w poszukiwaniu ratunku, ale sceneria była podobna. Spróbowała skupić myśli, jednocześnie wodząc wzrokiem za idącym w oddali sprężystym krokiem rudzielcem. Wiadomość o jego chorobie nie zaskoczyła jej tak bardzo, jak stałoby się to kilka godzin temu. Z kimś, kto zgubił buta i nie wiedział, jak to się stało, nie mogło być wszystko w porządku.
– Jego leki były w bagażu podręcznym, a przynajmniej tak mi powiedział – kontynuował chłopak, mierzwiąc sobie włosy z roztargnieniem. – Kiedy się dzisiaj rozdzieliliśmy i William próbował wejść na drzewo, mi udało znaleźć się jego plecak. Było w nim wszystko, oprócz leków, więc przypuszczam, że po prostu zapomniał ich zapakować. Bez tych leków on staje się całkowicie inną, szaloną osobą... Niebezpieczną nie tylko dla siebie, ale i dla otoczenia. Nie mam pojęcia, co robić, Alexis. Przepraszam, że cię tym obarczam, ale po prostu nie chcę zostać z tym sam.
Uścisnęła jego dłoń, uśmiechając się smutno. Zarówno on, jak i William, mieli jedynie osiemnaście lat. Alexis miała dwadzieścia jeden. Jak cholernie niesprawiedliwy był to świat, w którym osoby w ich wieku musiały borykać się z takimi problemami.
– Nie będziesz z tym sam – przyrzekła, jednocześnie czując, że brała na swoje barki zbyt wiele. Możliwe, że któregoś dnia ugnie się pod ciężarem obowiązków, które tak lekkomyślnie przyjmowała. –Cokolwiek się stanie, masz moje wsparcie. Tylko nie strasz mnie więcej, bo trzeciego razu mogę nie przeżyć!
Roześmiał się, ściskając jej dłoń w geście podziękowania, po czym szybkim krokiem ruszyli naprzód, chcąc dogonić pozostałych... Tylko że pozostałych nigdzie nie było. Czując ogarniające ją przerażenie, Australijka rozejrzała się wkoło, ale otaczała ich jedynie ciemność i nieskończona ilość drzew. Razem z Christianem po kolei wołali innych rozbitków, jednak odpowiadało im jedynie echo ich krzyków. Zanim całkowicie pochłonął ich strach, Alexis przypomniała sobie o oznaczaniu drzew i nieco uspokojona, zaczęła sprawdzać te stojące najbliżej niej. Przerażenie powróciło, gdy zobaczyła, że żadne z nich nie miało na sobie krwawego znaku.
– Tutaj! – krzyknął Christian z ulgą, wskazując oddalony od niej o kilkadziesiąt kroków pień. Dopiero widząc wymalowany na nim znak „x” poczuła, że znowu może oddychać pełną piersią.
– Nie wierzę, że tak nas zostawili – mruknęła, gdy wznowili wędrówkę. Z niepokojem rozglądała się na boki, kurczowo ściskając szelki swojego plecaka. – Przecież musieli zauważyć, że nas nie ma!
– Pewnie już po nas zawrócili... – odparł bez przekonania Christian, a gdy mimo kolejnych minut marszu, nikt nie wyłaniał się z ciemności, dodał: – Albo coś ich zjadło.
W tym samym momencie, w którym uderzyła go lekko w ramię, usłyszała pewien dźwięk, tak niespotykany w nienaturalnie cichym lesie. Przyłożyła palec do ust w geście ucieszenia.
– Co? – wyszeptał Christian.  Bestia ma ochotę na podwieczorek?
Zrobiła kilka kroków do przodu i teraz już nie miała wątpliwości, że zza gęstwiny drzew dobiegał donośny, irytujący głos.
– Niestety – westchnęła. – Nadal nic nie pożarło Conrada.
Musieli minąć jeszcze kilka naznaczonych krwią drzew i odgarnąć sprzed nosa dziesiątki irytujących gałęzi, nim dołączyli do grupy. Rozbitkowie nie uraczyli spóźnialskich nawet spojrzeniem, bowiem ich uwagę zaprzątał znacznie ważniejszy fakt. Alexis przepchała się na przód grupy, by zobaczyć powód zamieszania. Na wysokości jej oczu w pień drzewa wbita była złota strzała. Liście pod jej nogami natomiast zabarwiły się na czerwono, co znaczyło, że niedawno musiało na nich leżeć postrzelone zwierzę. Ten mały ślad po polowaniu był kolejnym dowodem na to, że nie byli na wyspie sami. Pytanie tylko, w jakim miejscu się znaleźli, skoro jego mieszkańcy mogli sobie pozwolić na beztroską stratę wykonanych ze złota przedmiotów?
– Strzała została wystrzelona z tamtego miejsca – odezwał się Reuben, wskazując dłonią las przed nimi. – To znaczy, że zmierzamy w dobrym kierunku. Lada moment powinniśmy się natknąć na ognisko, które widział William.
A jednak minęła godzina, potem kolejna, a nie natrafili już na żaden, nawet najmniejszy ślad obecności drugiego człowieka. Worek z krwią powoli się wyczerpywał, choć Reuben dokładał wszelkich starań, by niepotrzebnie nie zaznaczać zbyt wielu drzew. Im dalej szli, tym atmosfera robiła się bardziej napięta, a ciemność bardziej przerażająca. Każdy ich krok odbijał się echem, a cisza wydawała się spokojem przed burzą. Nikt z nich nie zapomniał, że to właśnie z tego lasu wcześniejszej nocy wyszedł przerażająco ogromny dzik. Byłoby głupotą sądzić, że puszcza nie skrywała innych potworów.
Brak snu porządnie dawał się Alexis we znaki i aktualnie to właśnie zmęczenie było jej największym wrogiem. Nie zmrużyła oka od ponad pięćdziesięciu godzin, dlatego nic dziwnego, że czuła się wyczerpana. Nie przypuszczała, że wyprawa zajmie tak wiele czasu i zmusi ich do przejścia tak dużej ilości kilometrów. Miała wrażenie, że plecak robił się coraz cięższy, niebezpiecznie ciągnąc ją do tyłu. Obawiała się, że w każdej chwili może zemdleć, a wszechogarniająca cisza bynajmniej nie pomagała pozbyć się zmęczenia. Na gwałt potrzebowała snu, ale jednocześnie wiedziała, że nie miała luksusu, by sobie na niego pozwolić. Zbliżał się zmierzch, a rozbitkowie nie mogli ryzykować zostania w lesie po zmroku. Biorąc pod uwagę wydarzenia wczorajszej nocy, byłoby to samobójstwo. Za cenę upragnionego snu byłaby skłonna zaryzykować swoje życie, ale ich nie mogła na to narażać, a wiedziała, że jeśli ona by została, honorowi mężczyźni by jej nie opuścili. Musiała zacisnąć zęby i brnąć naprzód, udając, że wszystko było w porządku.
Rezultaty wyprawy były dalekie od tych, na które liczyli. Po entuzjastycznych słowach Williama na temat widzianego w oddali dymu, nabrali pewności, że na wyspie znajdowali się inni ludzie. Niestety, oprócz złotej strzały, która teraz leżała na dnie plecaka Conrada („Myślę, że mi złoto przyda się bardziej, niż tej puszczy”), nic nie wskazywało na istnienie tutaj jakiejkolwiek cywilizacji. Po kolejnych minutach bezowocnych poszukiwań, Alexis objęła się ramionami, planując zarządzić w tył zwrot. Czuła, że mężczyźni, podobnie jak ona, zaczęli zdawać sobie sprawę z beznadziejności sytuacji. Wtem, gdy już otwierała usta, kątem oka zarejestrowała, że krzak z jej prawej strony się poruszył. Zatrzymała się gwałtownie, powodując, że idący za nią Christian na nią wpadł.
Proszę, niech to nie będzie żaden wąż, pająk, ani nic, co jest głodne, zdążyła pomyśleć z przestrachem, zanim bliżej nieokreślone stworzenie wypadło spomiędzy gałęzi i ruszyło prosto na nią. Zarejestrowała tylko brązową plamę, która dopadła jej nóg... i zaczęła się do nich łasić.
– Grubas! – wykrzyknęła zdumiona, schylając się i biorąc w ramiona grubego kota. Stęknęła pod jego ciężarem, ale nie powstrzymał jej on przed jego mocnym wyściskaniem. Zwierzę znosiło te czułości ze stoickim spokojem, co było najlepszym dowodem na to, że również stęskniło się za swoją panią. Kiedy jednak chciała go pocałować w pyszczek, kot stwierdził, że na za dużo sobie pozwalała. Miauknął głośno, prosto w jej twarz, racząc ją zapachem zdechłej ryby. Roześmiała się, łaskawie odstawiając go na ziemię. Też cię kocham, śmierdzielu.
Był to pierwszy raz, gdy wypowiedziała te dwa słowa pod jego adresem. Dopóki nie myślała, że go straciła, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo kochała tego irytującego, wiecznie głodnego stwora. W odpowiedzi na jej wyznanie, kot zaczął sobie myć łapę. Nie miała pojęcia, jak ją odszukał, ale nie chciała sobie zaprzątać tym głowy. Ważne, że tu był, żywy. Znalezienie Grubasa nie było jednak końcem niespodzianek. W ślad za nim, zza gęstwiny drzew wyjrzała para wystraszonych oczu. Kilkuletnia dziewczynka ciężko oddychała, jakby dopiero co biegła. Spojrzała na Grubasa, a potem na dorosłych. Nic nie powiedziała, ale jej broda lekko się zatrzęsła. Rozbitkowie popatrzyli po sobie ze zdumieniem.
– Mia! Mia, gdzie jesteś?!
Po lesie echem poniósł się krzyk, ale dziewczynka, zamiast odpowiedzieć, odwróciła się tylko w stronę, z której pochodził. Zaraz potem została porwana w ramiona przez młodą kobietę.
– Mio Colbert! – potrząsnęła dziewczynką za ramiona matka, kucając, by ich twarze znalazły się na równej wysokości.  Jeszcze raz mi uciekniesz, a dostaniesz takie lanie, że przez tydzień nie będziesz mogła usiąść na pupie, zrozumiano?!
Conrad odchrząknął, a kobieta zamarła. Powoli odwróciła głowę, spoglądając na rozbitków i było jasne, że do tej pory nie zdawała sobie sprawy z ich obecności. Wstała powoli i stanęła sztywno, chowając dziecko za sobą. Jej wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Alexis i kobiety przyglądały się sobie przez kilka długich sekund. Przez brud, zadrapania i zaschniętą krew na ich twarzach zabrało to Australijce dużo czasu, ale w końcu rozpoznała w matce i córce te same osoby, które siedziały niedaleko niej w samolocie. Choć obecnie nie była w stanie wykrztusić ani słowa, Mia była tym samym irytującym dzieckiem, które dwa dni temu ciągle wypytywało, czy się rozbiją. Alexis wiedziała, że również nie wyglądała najlepiej, ponieważ dopiero po długiej chwili w oczach matki dziewczynki pojawiło się rozpoznanie. Jej ramiona się rozluźniły, a napięcie zostało zastąpione przez łzy. Kobieta nagle wybuchnęła płaczem, przykładając dłoń do serca. William i Christian wymienili zdumione spojrzenia.
– O, boże, to naprawdę wy... Inni pasażerowie samolotu – łkała kobieta, bezskutecznie próbując się uspokoić. – M-myślałam, że zostałyśmy z Mią same... Tam było tyle ciał...
Dziewczynka objęła matkę w pasie, ale nie spuściła oczu z nowych towarzyszy. Sama nie płakała. Jej twarz była cały czas zastygła w takim samym, nieufnym wyrazie. Alexis zrozumiała, że była w szoku pourazowym, który umiał zmienić nawet najbardziej radosnych ludzi w pełnych strachu mruków. Niektórzy pozostawali tacy już na zawsze.
– Przeżyło szesnaście osób, z wami osiemnaście – odezwał się Reuben w akompaniamencie łkania kobiety. Jego głęboki głos działał uspokajająco. – Samolot rozbił się na plaży, więc tam była większość ocalałych. Jak to się stało, że jesteście tutaj, w samym środku lasu?
Kobieta wierzchem dłoni otarła policzki, oddychając głęboko.
– R-rozbiłyśmy się w lesie, niedaleko plaży. Nie wiem, jak długo byłyśmy nieprzytomne, w każdym razie, gdy się obudziłam, Mia już siedziała obok mnie. Od tamtego czasu nie powiedziała ani słowa... –ponownie zaczęła się trząść, ale już nie płakała.  Kiedy dotarłyśmy do szczątków samolotu, powoli robiło się ciemno. Zastałyśmy dziesiątki martwych, r-rozerwanych ciał. Nikogo żywego. Jeden z kawałków samolotu się palił, więc zostałyśmy przy nim na noc... Następnego dnia poszłyśmy wzdłuż brzegu na wschód, próbując znaleźć innych ocalałych. Gdy wróciłyśmy, z miejsca katastrofy poznikało wiele rzeczy, głównie jedzenie.
– Byliśmy tam wczoraj, właśnie zabrać jedzenie – wtrącił Reuben. – Musieliśmy się minąć.
Kobieta pokiwała głową, bawiąc się palcami.
– Kiedy Mia poszła spać, trochę... uprzątałam miejsce katastrofy – kontynuowała. – Poukładałam obok ciał kwiaty, gorsze okropności zasłoniłam kocem. Nie chciałam, by znów obudziła się w tak wielkim piekle, w jakim zasnęła.
Alexis miała wrażenie, jakby dostała w brzuch i po minach towarzyszy wiedziała, że oni poczuli się podobnie. Ich motywacja i nadzieja na znalezienie na wyspie cywilizacji właśnie zniknęły. Główny dowód na to, iż oprócz ocalałych z katastrofy byli tu jeszcze inni ludzie, właśnie został pogrzebany.
– Strzała – wymamrotał nagle Conrad. – Złota strzała. To też twoja robota?
Kobieta zmarszczyła brwi, patrząc na niego z niezrozumieniem. To im wystarczyło za odpowiedź. Tak szybko jak nadzieja została im odebrana, tak szybko powróciła. Jeśli kobieta nic nie wiedziała o przedmiocie, na który wcześniej się natknęli, znaczyło to, że na wyspie, mimo wszystko, znajdowali się jeszcze inni ludzie.
– Nadal jednak nie odpowiedziałaś na moje pytanie – wtrącił Reuben podejrzliwie. – Co was nakłoniło, by zapuścić się tak daleko w dżunglę?
– Są dwie odpowiedzi na to pytanie – wzruszyła ramionami kobieta, po czym pokazała na wąchającego liście Grubasa. – Pierwszą jest ten przeklęty kot. Wpadłyśmy na niego kilka kilometrów stąd i choć nie był zbyt towarzyski, przez jakiś czas szedł spokojnie obok nas. Kilkanaście minut temu zerwał się do biegu, co trochę mnie zaskoczyło, bo nie myślałam, że taki grubas jest zdolny do czegoś innego, niż toczenia się... W każdym razie, Mia ruszyła za nim, a ja, oczywiście, pobiegłam za nią i takim sposobem na was wpadłyśmy. Powód, dla którego w ogóle weszłyśmy do lasu, jest natomiast pewnie taki sam, jak wasz. Odnalezienie ratunku.
Alexis, której nie spodobało się, że ktoś oprócz niej pozwolił sobie nazwać Grubasa „tym przeklętym kotem”, powiedziała chłodno:
– Chyba nic z tego. Wędrujemy już od kilku godzin i oprócz wbitej w drzewo strzały, nie natknęliśmy się na żadne ślady cywilizacji. Powinniśmy wracać na plażę, zanim się ściemni.
– Chcecie teraz wracać? – zdumiała się kobieta.  Teraz, kiedy jesteśmy tak blisko?
– Blisko czego?
Wskazała na grunt pod ich nogami i spojrzała na nich ze szczerym zaskoczeniem.
– Naprawdę nie zauważyliście? Od jakiegoś czasu wspinamy się na spore wzniesienie. Z jego szczytu będziemy w stanie zobaczyć całą wyspę i tym samym przekonać się, czy ktokolwiek na niej mieszka.
Alexis otworzyła szerzej oczy, najpierw patrząc przed siebie, a potem za siebie. Rzeczywiście, znajdowała się teraz wyżej, niż zaledwie kilkanaście kroków temu. Przez zmęczenie była otępiała, dlatego nic dziwnego, że się nie zorientowała. Wraz z mężczyznami wędrowali tak długo, że oni również mieli prawo być mniej spostrzegawczy, niż zazwyczaj.
Australijka wzięła głęboki wdech, odganiając senność i uniosła głowę do góry, z zacięciem patrząc na całą drogę, którą mieli jeszcze do przejścia. Matka Mii miała rację. Nie mogli teraz zrezygnować.
Szli szybko, popychani do przodu chęcią jak najszybszego odkrycia prawdy o wyspie. Alexis była na końcu grupy, raz po raz się zatrzymując i oddychając ciężko. Grubas nie odstępował jej ani na krok, choć trudno było powiedzieć, czy robił to z przywiązania, czy dlatego, że jako jedyna robiła częste przystanki. Dopadły ją olbrzymie zawroty głowy i wiedziała, że najrozsądniejszym wyjściem byłoby, gdyby została na dole i czekała na powrót towarzyszy. Była jednak przeświadczona o tym, że jest na tyle silna, by przezwyciężyć potrzeby własnego organizmu. Kiedy po raz kolejny się zatrzymała, opierając ciężar swojego ciała o pień drzewa, dołączył do niej Christian.
– Co się dzieje? - spytał zaniepokojony, kładąc dłoń na jej ramieniu.
– Nic – potrząsnęła głową, odpychając się od drzewa. Chłopak musiał ją złapać, żeby nie upadła. – Gdybyś mógł... proszę... wziąć mój plecak. Tylko na parę kroków, zaraz... go od ciebie... przejmę.
Mówiła z trudem, nie do końca wiedząc, czy dalej znajdowała się na jawie, czy już we śnie. Świtało jej, że z jakiegoś powodu powinna pilnować tego plecaka jak oczka w głowie, ale zupełnie nie pamiętała, dlaczego. W głowie dudniło jej tak bardzo, że byłaby skłonna zabić każdego, kto odezwałby się głośniej, niż szeptem. Christian, mimo targania własnego, chętnie przejął jej bagaż. Dostosował do niej tempo marszu i cierpliwie czekał za każdym razem, gdy się zatrzymywała, by odsapnąć. Napomknął o tym, by została tutaj i czekała na ich powrót, ale został zgromiony wzrokiem. Australijka była zbyt uparta i dumna, by zrezygnować z celu, kiedy znajdowała się tak blisko niego.
Zorientowała się, że od jakiegoś czasu las był rzadszy. Drzewa stały w większych odstępach od siebie, a ich liście nie blokowały dostępu słońca i po ziemi błąkały się zagubione promienie. Przestało być nawet nienaturalnie cicho, bowiem wraz z wysokością pojawił się wiatr, grający swoją własną melodię. Rozbitkowie zabijali drogę pogawędkami, a wraz z jasno wytyczonym celem, z ich ramion zniknęło napięcie. Krew z worka Reubena na szczęście skończyła się dopiero wtedy, gdy byli niedaleko szczytu. Jeszcze pół kilometra... dwieście metrów...
Beep. Beep. Beep. Rozbitkowie poskoczyli do góry, a Alexis przyłożyła dłonie do głowy, mając wrażenie, że ta za chwilę eksploduje. Zaraz potem zapomniała o bólu, bowiem dotarło do niej, że był to dźwięk, który modliła się usłyszeć od czasu katastrofy. W plecaku Conrada dzwonił telefon. Nareszcie udało im się złapać sygnał. Wybuchło poruszenie, rozbitkowie w tym samym momencie zaczęli gestykulować rękami, mówiąc jeden przez drugiego:
– Odbierz! Odbierz, do cholery!
Conrad drżącymi dłońmi zdjął plecak i zaczął z niego wyrzucać wszystko po kolei. Alexis wstrzymała oddech, mając wrażenie, że działał zbyt wolno. A jednak po irytująco długiej chwili mężczyzna zdołał wygrzebać telefon. Był tak rozemocjonowany, iż musiał dwa razy naciskać przycisk „odbierz”.
– Halo? Halo? – wydusił do słuchawki.  Nie, nie jestem zainteresowany żadnym ubezpieczeniem, niech pani słucha! Nasz samolot rozbił się dwa dni... Słucham? Ja jestem niekulturalny?! To pani jest niekulturalna!
– Daj mi to! – warknął Reuben, odbierając od niego telefon i popychając go lekko.  Proszę wybaczyć za kolegę. Niech pani mnie wysłucha, to sprawa najwyższej wagi. Jesteśmy rozbitkami lotu 807 z Birmingham do Miami, nasz samolot rozbił się dwa dni temu na terenie Trójkąta Ber... Halo? Halo?
Powtórzył to jeszcze kilka razy, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, powoli odjął telefon od ucha. Popatrzył na niego bez wyrazu.
– Rozładował się – oznajmił martwym głosem, po czym niespodziewanie cisnął komórką przed siebie. Urządzenie przeleciało nad ich głowami, trafiając w drzewo w oddali. – Niech to szlag!
Alexis przyłożyła dłoń do ust, doskonale wiedząc, co czuł. Ratunek znajdował się na wyciągnięcie ręki. I wyślizgnął im się z garści.
Po kilku minutach okropnej, przywodzącej na myśl żałobę ciszy, wyruszyli dalej. Może jeszcze nie wszystko było stracone. Może na wyspie istniała cywilizacja. William, który był posiadaczem jednego z dwóch (teraz tylko jednego) działających telefonów w ich grupie, cały czas trzymał swój w dłoni, ale jego mina pozostawała niezmienna i wyrażała jedynie przygnębienie. To cud, że telefon Conrada złapał zasięg i że w dodatku w tym samym momencie ktoś do niego zadzwonił. To była jedna szansa na milion i ją zmarnowali.
Pierwsi rozbitkowie dotarli już na szczyt wzgórza, ale, ku rozpaczy Australijki, nie wydali z siebie żadnych okrzyków radości. Obserwowała, jak Reuben i William obracają się dookoła własnych osi, mrużąc oczy i próbując zobaczyć choć najmniejszą szansę ratunku. Ostatnie kilkanaście kroków pokonała, niemal pełzając z wyczerpania. Kiedy wreszcie dotarła na szczyt, osunęła się na kolana, ale przywołując się do porządku, spróbowała wstać. Dopiero chwyciwszy pomocną dłoń Christiana, była w stanie to zrobić. Rozejrzała się, mrużąc oczy przed różowym światłem wyspy i westchnęła z rozpaczą.
Pod nią znajdowały się hektary lasu. Drzewa obrastały wszystko w zasięgu jej wzroku. Nie było między nimi żadnych większych odstępów. Żadnych pól, żadnych domów. Żadnego dymu, który by świadczył o obecności innego człowieka. Mimo niemal miażdżącego zawodu, który poczuła, Alexis nie mogła się pozbyć wrażenia, że z tą wyspą było coś nie w porządku. Na pierwszy rzut oka wyglądała tak, jak na bezludny ląd przystało, ale jednak już sam fakt, iż niebo nad nią było przez cały dzień różowe, dawał do myślenia. Z punktu, w którym stała, ocean był całkowicie niewidoczny, co zmusiło Australijkę do rozmyślania, jak wiele kilometrów dzisiaj przeszli. Podczas trzygodzinnej wyprawy nie mogli pokonać więcej, niż dwanaście kilometrów. Optycznie wydawało się, jakby przeszli ich co najmniej pięć razy więcej. Nie to jednak najmocniej przykuło uwagę Australijki. Daleko, daleko na zachód, znajdował się przykryty zasłoną mgły łańcuch górski. Pokryte śniegiem szczyty były tak wysokie, że dotykały chmur. I nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnie dziwnego, gdyby nie to, że znajdująca się poniżej nich dolina również była zasypana białym puchem. Alexis spojrzała na swoje mokre od potu ubranie i była pewna, że na wyspie nie mogło być mniej, niż trzydzieści stopni. Nawet jeśli od gór dzieliło ją kilkadziesiąt kilometrów, niemożliwym było, by temperatura w jednej strefie klimatycznej tak diametralnie się od siebie różniła.
Objęła się ramionami, próbując znaleźć jakieś logiczne wyjaśnienie i właśnie w tamtym momencie, coś mokrego spadło jej na nos. Chwilę potem poczuła kolejne krople na policzkach i czole. Przełknęła ślinę, powoli podnosząc głowę do góry. Mimo że na niebie nie było ani jednej chmury, bez wątpienia zaczynało padać. Oprócz tego, że Conrad mruknął pod nosem „Cudownie, będziemy cali mokrzy”, nikt nie zwrócił na pogodę większej uwagi. Nikt, oprócz Alexis i Reubena, który nadal trzymał w dłoni pusty już woreczek. Ich spojrzenia się skrzyżowały i w obu znajdowała się taka sama panika. Zapominając o senności, napędzana przerażeniem Austalijka pędem rzuciła się ku ostatniemu oznaczonemu przez mężczyznę drzewu. Deszcz w ciągu zaledwie kilku sekund przekształcił się w ulewę, uderzającą o jej ciało, a pojedyncze krople osiadały na rzęsach, utrudniając widzenie. Niestety, nawet mimo nich widziała, jak jej największy koszmar stawał się rzeczywistością.
Wymalowany krwią znak „x” powoli spływał po korze wraz z wodą. Ich jedyna szansa na znalezienie drogi powrotnej przez dżunglę właśnie znikała z powierzchni ziemi.

__________________________________

Witam Was w ostatni dzień roku 2015 nowym rozdziałem! Planowałam dodać go jutro, ale jako że jutro będę pewnie odsypiać dzisiejszą imprezę, ostatnie dwie godziny spędziłam nad poprawkami, by móc się nim podzielić szybciej (: 
Jest to moje pierwsze opowiadanie ściśle przygodowe, dlatego byłabym wdzięczna za wszelkie porady i uwagi. Jeśli coś Wam gdzieś nie pasuje, akcja dzieje się zbyt szybko bądź zbyt wolno, bardzo Was proszę o dzielenie się szczerymi odczuciami. Chciałabym, żeby wszystko wyszło jak najlepiej. 
Dwa tygodnie temu opracowałam zakładkę Bohaterowie, dlatego jeśli ktoś jej jeszcze nie widział, a ma ochotę, zapraszam (: 
Mam nadzieję, że święta przebiegły Wam w magicznej atmosferze i życzę, żeby taka atmosfera utrzymywała się przez cały rok 2016! :*

48 komentarzy:

  1. Ten rozdział daje do myślenia. Czekam na następne. Powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo. :)
    Czekałam czekałam i się doczekałam.
    Biedna Alexis sama musi dźwigać ciężar odpowiedzialności za rozbitków życie, bo wątpię, ze tego podejmie się Condrad.
    Jestem pewna że tą strzałę zostawiła Artemida.
    Nie mogę się doczekać kiedy pojawi się Apollo już się za nim stęskniłam.
    Czekam na next. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli Conrad by się podjął tej odpowiedzialności, rozbitków czekałby marny los :D
      Strzała to rzeczywiście robota Artemidy.
      Mam dla ciebie dobrą wiadomość - Apollo pojawi się już w następnym rozdziale!
      Dziękuję! :*

      Usuń
  3. Miłej i bezpiecznej imprezy, bo jak to nam życzyła nasza prowadząca "oby was nie ubyło, ani nie przybyło". No i szczęśliwego Nowego Roku!!!
    Może w końcu uda mi się przeczytać rozdziały, bo w tym roku już nie dam rady :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Impreza była udana, ale czy bezpieczna to nie wiem :D
      Dziękuję i nawzajem! :*

      Usuń
  4. Przeczytałam. Zapowiada się naprawdę świetnie!
    "Beep. Beep. Beep. Rozbitkowie poskoczyli do góry, a Alexis przyłożyła dłonie do głowy, mając wrażenie, że ta jej za chwilę eksploduje." nie jestem pewna czy "jej" jest potrzebne
    Dużo czasu i weny pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, niepotrzebne, już poprawiam (:
      Dziękuję! :*

      Usuń
  5. Wspaniałe! Nie wiem, jak Alexis sobie z tym radzi, ale jest bardzo silna. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie wiem, jakim cudem ona jest taka silna, ja bym się już dawno załamała na jej miejscu :(
      Dziękuję! :*

      Usuń
  6. * nie ważna jest godzina dodania komentarza,okay? XD*
    Jeśli mam być szczera... Definitywnie nie przepadam za przygodówkami... Ale nie wiem jak Ty to robisz, niesamowicie się wciągnęłam ❤
    Złota Strzała? Hmm Apollinowi się nudziło? Właśnie, a propos Apollina, tęsknię za nim, mogę zapytać kiedy uraczy nas swoją czarującą obecnością? ^^
    Jak okiem sięgnąć tylko las? Apollo przecież opisując wioskę mówił że jest ona w dolinie, nieporośniętej drzewami...
    Atlantyda naprawdę potrafi nieźle namieszać, ja się już przestałam ogarniać o co chodzi
    Jeny Grubasek powrócił ❤ Cieszę się niesamowicie
    Will ma schizofrenię? I nie ma leków? Planujesz jakąś "ciekawą" sytuację związaną z nim?
    Condrad mnie denerwuje mówiłam już o tym?
    Został mi jeszcze jakiś wątek do rozwinięcia? Wydaje mi się że nie...
    Więc wszystkiego najlepszego w Nowym Roku, oby 2016 był o wiele lepszy niż ten, mam wielką nadzieję że impreza się udała ;*
    Rozdział oczywiście świetny, to nie podlega wątpliwościom
    Pozdrawiam i życzę weny przy okazji
    Laciata ❤

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiam, że jeszcze kontaktowałaś o takiej porze :D
      Jeśli mam być szczera to chyba jeszcze nigdy nie przeczytałam żadnej przygodówki :o Nawet nie umiałabym wymienić jakiś tytułów, no chyba że np. Percy'ego Jacksona można zaliczyć pod przygodówkę :D W zasadzie Kierunek też ciężko całkowicie podciągnąć pod opowiadanie akcji, bo jest tu jeszcze zarówno fantastyka, jak i mitologia (:
      Złota strzała to robota Artemidy, bo była na polowaniu. Apollo będzie już w przyszłym rozdziale! <3
      Dolina Zieleni jest między górami, które Lexi i tak widziała niewyraźnie, więc nie mogła się dopatrzyć wioski. Ale w sekrecie powiem, że wyspa i tak nie składa się jedynie z drzew. Znajduje się na niej pustynia, jezioro i jeszcze pewne tajemnice. Atlantyda jest pełna niespodzianek.
      Oczywiście, że planuję ciekawą sytuację z Willem! Istnieje też ciekawe pytanie, jakim cudem leki zniknęły z jego walizki ^^
      Conrad wszystkich denerwuje, ze mną włącznie :D
      Dziękuję i również życzę wszystkiego najlepszego w nowym roku! :*

      Usuń
    2. Wiesz jak się wstaje o 14 to o 4:30 się jeszcze kontaktuje chociaż ledwo XD
      Percy Jackson to przygodówka? Jedyne co ja przeczytałam to lektury XD
      Nie lubię Artemidy zapomniało mi się o niej... Apollo Apollo Apollo... Jak ja się nie mogę doczekać następnego rozdziału ^^
      A się ta Atlantyda taka mała wydawała...
      Stawiam że albo sam je wyrzucił
      Albo na wyspie mamy ćpuna
      Dziękuję :3

      Usuń
  7. Przeczytałam. Zapowiada się naprawdę świetnie!
    "Beep. Beep. Beep. Rozbitkowie poskoczyli do góry, a Alexis przyłożyła dłonie do głowy, mając wrażenie, że ta jej za chwilę eksploduje." nie jestem pewna czy "jej" jest potrzebne
    Dużo czasu i weny pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rzeczywiście, nie jest potrzebne, już poprawiłam (:
      Dziękuję! :*

      Usuń
  8. Wow, jest coraz lepiej. Nie chodzi tylko o pojawienie się Grubasa :D. Naprawdę mysle, ze przygodówka dobrze Ci wychodzi, a nie jest to łatwe. Zaskakujesz. Kto by sie spodziewał, ze nasza grupa znajdzie jeszcze dwie osoby? Mam nadzieje, ze dziewczynka zacznie mowić... Wlasnie, Podoba mi sie to, iż to nie tylko obyczajowka, ale przede wszystkim psychologia; bardzo lubię wszelkie opisy uczuc i problemy emocjonalne... Obawiam sie, ze choroba Willa moze dać sie niedługo odczuć w o wiele groszy sposob niz zgubienie buta (pewnie mógłby go znaleźć... Dziwne ze jego przyjaciel nie spróbował pójść go znaleC). W ogole troche mnie dziwi, ze złapali zasięg w telefonie... Czyżby to oznaczało, zd Atlantyda jest gdzieś pod oceanem czy cos? Ze jak sir wyżej pójdzie, to mozna złapać jakis kontakt ze światem zewnętrznym? Ech... Raczej i tak kobieta z ubezpieczeń by im zbytnio nie pomogła. Troche szkoda, ze ra podróż nir dała żadnego efektu w stylu znalezienie kogoś z wyspy, aczkolwiek złota strzała cos oznaczać musi. Podoba mi sie to, ze wifac iż masz zaplanowana akcje i ze wszystko sie ze sobą ładnie łączy. Naprawdę świetna robota. Ale musze przyznać, Ze troche mi sie dłuży juz oczekiwanie na magiczno-boska cześć opowiadania... Czemu nikt z miejscowych nie chce sie skontaktować z rozbitkami? Hm...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety minie dużo czasu, nim Mia znowu powie choć słowo :(
      W tym opowiadaniu będzie bardzo dużo problemów psychologicznych, zwłąszcza, że główna bohaterka jest studentką psychologii :D
      Rzeczywiście, nie mam pojęcia, czemu nie napisałam, że but Williama został znaleziony, zamiast brać inną parę. Już to poprawiłam, dzięki :*
      Zasięg w telefonie to raczej sprawa wyłącznie Losu, zwłaszcza, że na drugim telefonie już zasięgu nie było (:
      Podróż się jeszcze nie skończyła, w następnym rozdziale przyniesie rezultaty (:
      Dziękuję! :*

      Usuń
  9. Świetny rozdział, akcja ciągle się rozwija i super! Nie chcę zapeszać, ale wydaje mi się, że jest to twoje najlepsze opowiadanie, które miałam przyjemność czytać.
    A co do treści... Rozbitkowie postąpili słusznie, że postanowili poszukać pomocy. Szkoda, że niewiele im to dało. Chociaż czy ja wiem... w końcu odnaleźli jeszcze dwie zagubione duszyczki i ukochanego kota. Zawsze to jakieś pozytywy.
    Wiesz co mi zgrzytało? Ten pomysł ze znaczeniem drzew krwią. Niby nie mieli zbyt wielu możliwości, ale to akurat dało się przewidzieć, że prędzej czy później coś zatrze te ślady. Myślę, że dużo trafniejsze byłoby zabranie odłamka szkła i znakowanie drzew w taki sposób. Chociaż pewnie i na to wyspa znalazłaby odpowiedź, która uniemożliwiłaby powrót. Jestem ciekawa, co oni teraz zrobią...
    Może będą starali się ponownie skontaktować ze światem zewnętrznym? Raczej marne szanse. Nawet jeżeli ponownie zdołaliby nawiązać łączność, to wydaje mi się, że szanse na ich ratunek i tak są znikome. Przynajmniej przy pomocy kogoś z zewnątrz. Oni muszą sobie sami poradzić. Sami albo z pomocą innych mieszkańców wyspy. Oj, przecież kiedyś musi dojść do spotkania!
    Niepokoi mnie natomiast stan Willa. Skoro nie ma dostępu do lekarstw będzie tylko gorzej. Chłopak może stać się potencjalnie niebezpieczny. Obym się myliła!
    W każdym razie czekam na rozwój wydarzeń.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wędrówka wgłąb wyspy się jeszcze nie zakończyła i w przyszłym rozdziale przyniesie rezultaty :D
      Krew może rzeczywiście nie jest najlepszym pomysłem, ale musiałam wymyślić coś, co by się dało łatwo zatrzeć. Bo jeśli ślady by się nie zatarły to kolejny rozdział nie byłby taki, jak przewidziałam :P
      Spotkanie będzie już w przyszłym rozdziale, ale niekoniecznie z mieszkańcami wyspy... ^^
      Dziękuję! :*

      Usuń
  10. Akcja się rozwija trochę powoli, ale jest okej. Natomiast mam parę praktycznych uwag. Po pierwsze: krew do znaczenia drzew. Czy po całym upalnym domu i nocy nie powinna zaschnąć? I czy nie byłoby bardziej oczywiste, proste i mniej dramatyczne gdyby zwyczajnie nacinali korę drzew?
    Po drugie: śnieg na szczytach gór. To naturalne, że kiedy góry "dotykają chmur" to z powodu zwykłej różnicy wyokości na szczytach cały rok utrzymuje się śnieg nie zależnie od tego jak gorąco jest na dole. Naprawdę nie zauważyłaś, że wszystkie wysokie góry na wakacjach są pokryte śniegiem?
    Po trzecie: jedzenie z wraku samolotu. Większość ludzi poćwiartowało, a jedzenie jak gdyby nigdy nic leży sobie nieruszone? Powinno chociażby spłonąć.
    Wydaje mi się, że powinnaś tego typu istotne szczegóły lepiej przemyśleć i analizować.
    Mam nadzieję, że pomogłam i życzę powodzenia w dalszym pisaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cenię takie komentarze, dziękuję za wszystkie uwagi! Zgadzam się z każdą z nich, z tymże nie jestem pewna co do krwi. Myślę, że skoro znajdowała się na blasze, a była jej cała kałuża, to raczej tak łatwo by nie zaschła. A przynajmniej mam taką nadzieję, bo inaczej muszę poprawiać cały ten wątek :D Szczyty gór już poprawiłam, nie mam pojęcia, o czym ja myślałam, jak to pisałam! Boże, co za głupi błąd :O
      Z jedzeniem też masz oczywiście rację, w wolnej chwili to poprawię (:
      Pomogłaś, nawet bardzo! Dziękuję! :*

      Usuń
    2. Cieszę się, że mogłam pomóc!:-)

      Usuń
  11. Kocham to Twoje opowiadanie <3 Jej... podziwiam Cię, bo w takiej historii musisz myśleć nad wieloma szczegółami, żeby wszystko ze sobą grało. Podjęłaś się naprawdę ciężkiego zadania. :)
    Grubas się znalazł <3 W końcu, hehhe, dał radę, jestem z niego dumna. :) Nie spodziewałam się, że wraz z nim znajdzie się ktoś jeszcze. Ale w sumie cieszę się, że Mia i jej matka przeżyły, chociaż taka wyspa może się okazać niebezpieczna dla małej dziewczynki. Tym bardziej, że jest zdolna tak po prostu wbiec w dżunglę za kotem, bez zastanowienia. Ale to dziecko, to trudno się dziwić.
    Deszcz zmył im oznakowania.. jak oni się teraz wydostaną? Może jakoś uda im się znaleźć drogę powrotną. Że też akurat teraz musiało zacząć padać, mają pecha. ;d Ale weź, fuj... zabrali krew jakiejś dziewczyny, masakra, do czego zmusza ich sytuacja. Boję się pomyśleć, na co jeszcze wpadniesz. :D Ale doskonale pokazujesz, że w sytuacji kryzysowej człowiek jest zdolny do wszystkiego. :)
    Biedny William, mam nadzieję, że nie okaże się dla nich niebezpieczny.
    Jeszcze sprawa tego pistoletu. Ciekawe, do kogo należał. I po co ktoś go wniósł na pokład? Takich zabawek chyba nie wolno do samolotu wnosić. Ktoś musiał marnie kontrolę przeprowadzać. Ale Alex dobrze robi, nie pokazując go nikomu. W sumie chłopaki to jeszcze, ale Conrad... jemu nie ufam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest ciężko, ale wszystko sobie rozpisuję i jakoś udaje mi się w tym połapać :D
      Grubas zawsze da sobie radę, nawet jakby zabrakło jedzenia to ma taki nadmiar tłuszczu, że by przetrwał nawet miesiąc ^^
      Nie znajdą drogi powrotnej, tyle mogę wyjawić ;D Znajdą za to coś innego...
      Masz rację, że nie ufasz Conradowi, Alexis również się wkrótce o tym przekona (:
      Dziękuję! :*

      Usuń
  12. Jestem!
    Podoba mi się ta wrażliwsza strona Alexis. Do tej pory okoliczności zmuszały ją do bycia twardzielką/liderką, ale dobrze czasem zobaczyć, że to przecież tylko człowiek. Taki fragment był jej bardzo potrzebny.
    Zaciekawił mnie ten pistolet. Niby taka mała rzecz, a dużo zmienia. Nie dość, że ktoś (tubylec? Inny rozbitek?) widział to znalezisko, to jednocześnie ciekawi mnie, czy Alexis rzeczywiście nie byłaby zdolna, by go użyć. Nie znamy jej jeszcze na tyle, by wiedzieć to na pewno, ba, wydaje mi się, że nikt sam siebie tak dobrze nie zna. W każdym razie, to taka interesująca zapowiedź :) Nie mówiąc już o tym, co ukrywa ten paskud, Conrad. Aż strach się domyślać.
    Pomysł ze znaczeniem drogi krwią rzeczywiście był straszny, a przy tym w jakiś sposób metaforyczny.
    Jejku, zdumiałaś mnie wątkiem Williama. On i Chris mieli być "bezpiecznikiem", czynnikiem rozładowującym napięcie, i do tej pory spisywali się bezbłędnie, aż nagle, taka groźna choroba... To straszne. Teraz Will przeraża mnie bardziej niż stuknięty Conrad, a to już szczyt wszystkiego!
    Ooooch, jest i Grubas. Całe szczęście, że już wcześniej dałaś nam znać, że kocisko żyje i ma się dobrze, ale zawsze pozostawał jakiś element niepewności :p
    Z jednej strony, ucieszyłam się, że to nie żaden uraz fizyczny spowodował, że Mia nie mówi. Po tym wszystkim spodziewałam się czegoś okropnego, chociaż trudno powiedzieć, żeby trauma psychiczna nie była dość straszna... Z drugiej strony, bardzo zdziwiłam się tym, że to matka Mii uhonorowała ciała zmarłych pasażerów. Kompletnie się tego nie spodziewałam, ten gest był taki naturalny i pierwotny, że dałam się przekonać, że to tubylcy musieli się na niego zdobyć.
    Kurczaki, widzę, że ktoś tu aspiruje na mistrza napięcia :D Najpierw strzała (+), później Grubas (+), informacja o kwiatach (-) i rozczarowanie wywołane telefonem (-)... Aż czuję się oszołomiona takim natężeniem emocji :p Nie mówiąc już o końcówce...
    Ach, uwielbiam czytać Twoją historię, kiedy mam czas i wygodną kanapę pod tyłkiem. Ta opowieść jest tak wyjątkowa, że traktuję ją zupełnie inaczej niż wszystkie i kiedy widzę, że pojawił się nowy rozdział, najpierw myślę, kiedy będę miała dość spokoju, żeby go "odpowiednio" przeczytać... :) Niech ten fakt przemawia sam za siebie. Historia Alexis i tajemniczej Atlantydy wymusza na czytelniku szacunek.
    Nawiązując do Twojego apelu, zastanowiłam się, co mógłby powiedzieć profesjonalny recenzent, gdybyś przekazała tę historię do wydawnictwa. Pomyślałam, że rzeczywiście, jak na książkę, akcja może nie jest odpowiednio szybka, ale z drugiej strony wszystko jest na swoim miejscu i szkoda byłoby wycinać cokolwiek - każdy fragment ma swoją funkcję, nigdy nie jest nudno. Pewnie nie było to zbyt pomocne, ale tak właśnie myślę :D
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lexi obserwował tubylec, tyle mogę zdradzić ^^
      Myślę, że gdyby okoliczności ją do tego zmusiły, Alexis byłaby w stanie kogoś zabić. Jest twarda, stanowcza i myśli głową, nie sercem. Myślę, że do takiego Conrada chętnie by strzeliła ;D
      William jest rzeczywiście niebezpieczny i w przyszłości spowoduje wiele kłopotów.
      Każda matka chce dla swojego dziecka jak najlepiej, dlatego matka Mii, choć ją to brzydziło, uprzątała pozostałości ciał. Myślę, że tubylców już nic nie dziwi, nie szokuje, więc dla nich widok urwanych kończyn jest normalny i pewnie nic by z nim nie zrobili.
      Bardzo Ci dziękuję za tak treściwą opinię oraz miłe słowa! :*

      Usuń
  13. No hej :) Nawet nie wiesz, jak ja na ten rozdział czekałam. I niby jest późno, dlatego mój komentarz może być trochę nieskładny, ale będę się starała, poza tym jeśli teraz nie skomentuję, to nie wiem, kiedy znajdę chwilę.
    Zacznę może od tego pistoletu. Nie o końca zgadzam się z Alex, chociaż rozumiem jej obawy, bo w końcu ktoś z rozbitków mógł być właścicielem broni i nie musiał mieć dobrych zamiarów, ale taka broń może się przydać, zwłaszcza, że w okolicy grasują nikomu nieznane bestie. Więc niekoniecznie można tym kogoś zabić, ale broń może posłużyć do obrony przed zwierzem, czy aby upolować coś do jedzenia, w ostateczności. Choć zgadzam się, ze powinna pozostać w dobrych rękach.
    Jeśli chodzi o tego chłopaka ze schizofrenią (w tej chwili zapomniałam imienia, wybacz :/ ) to mam złe przeczucia, serio. Ja jestem uczulona na takie sprawy i jeśli on zrobi coś złego, albo coś mu się stanie, to nawet nie do końca będę zaskoczona. Po prostu teraz będę zwracała na niego szczególną uwagę.
    A jak chodzi o tę ich wyprawę i odnalezienie tej matki z dzieckiem – nie powiem, żebym była nieszczęśliwa. Im więcej rozbitków odnajdą, tym moim zdaniem większe mają szanse na przetrwanie. No i grubas się znalazł! Nie lubię, jak cierpią zwierzęta, nawet jeśli to w filmie czy książce, więc się cieszę, że nic mu nie jest. No i najwyraźniej nie przejął się katastrofą aż tak, żeby stracić na wadze.
    A Alex naprawdę jest przemęczona i moim zdaniem mimo wszystko powinna odpocząć, ale coś nie myślę, żeby w obecnej chwili było to możliwe. Tym bardziej, że rozpadał się deszcz i będą mieli utrudniony powrót na plażę. Choć wierzę, że jakoś im się to uda.
    A co do tej strzały... przynajmniej mają nadzieję. Nawet, jeśli odnalezienie jej właściciela graniczy z cudem. Bo to przecież nadzieja najczęściej trzyma ludzi przy życiu i zdrowych zmysłach.
    Wybacz, ale nic więcej dziś nie wymyślę. Moje zmęczenie jest nieporównywalne do Alexis, ale mimo wszystko, padam na pysk. Pozdrawiam i życzę spóźnionego, szczęśliwego nowego roku! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie tylko, czy ręce Alexis to dobre ręce :D Osobiście myślę, że najlepiej by było, gdyby nie znalazła tej broni, bo ona może ją zmienić na zawsze. Jedna zła decyzja i życie człowieka na zawsze się zmienia.
      Mogę zdradzić, że Lexi w następnym rozdziale w końcu straci przytomność i inni będą ją musieli nieść. Aż dziw, że się utrzymała tyle na nogach.
      Dziękuję! :*

      Usuń
  14. Jestem znowu! No i wyjaśniła się moja ulubiona scena... tzn ta z poukladaniem kończyn. W sumie byłam mega zaskoczona, że to ta kobieta zrobiła. W ogóle, że zrobił to człowiek, który przeżył w katastrofie... i w dodatku kobieta! Dlaczego? Bo zbieranie ludzkich szczątek nie jest niczym normalnym, przyjemnym i naturalnym. Przerażające musi być samo patrzenie a ona jakby nigdy nic zaczęła to wszystko zbierać... Zamiast uciec (co byłoby chyba bardziej naturalne)! Nie wiem, może jest po prostu silna psychicznie, może takie widoki nie przerażają ją tak, jak przeraziłyby mnie, może ta wyspa tak na nią działa... a może po prostu jest z nią coś nie tak (to była moja pierwsza myśl).
    Jest kot! Jak miło! W sumie ciekawa jestem czy ta magiczność i dziwność wyspy jakoś na niego wpłynie. Bo coś mi się wydaje, że nie uratowałaś go tak o.
    Ogromnie podoba mi się to, że przedstawiasz na jak wiele ci ludzie potrafią się zdobyć by przetrwać. Jeju, skąd ty masz takie pomysły! Znaczenie drzew krwią? Mega. Tylko czy to nie wsiąknie? A zwrot akcji związany z komórką, a potem deszczem... - mistrzostwo. W ogóle wydaje mi się, że idealnie wpasowałaś się w tą tematykę. Chociaż czasem kojarzy mi się z Lostem (np. ten dym), to i tak ogromnie mnie zaciekawiłaś.
    Czekam na następny z niecierpliwością! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większość matek jest w stanie zrobić dla swojego dziecka wszystko, po prostu wszystko. Matka Mii uznała, że największe szanse na ratunek będą miały zostając przy wraku, a jednocześnie nie chciała, by jej córka obudziła się w takim piekle. To właśnie skłoniło ją do podjęcia takiej, dla większości z nas przerażającej, decyzji :(
      Grubasa uratowałam z dobroci serca, serio :D Mogę "zabijać" ludzi, ale nie chcę "zabijać" zwierząt.
      Dziękuję! :*

      Usuń
  15. No kochanie w końcu jestem i dobrnęłam do końca.
    Muszę przyznać, że rozdział naprawdę ekscytujący.
    Wielka szkoda że na końcu ten telefon się rozładował. Już miałam nadzieję na ratunek dla naszych rozbitków. Jeśli w ogóle to możliwe.
    I ta kobieta z wnuczką... w końcu wyjaśniłaś parę dziwnych szczegółów, ale chyba to nie koniec. z każdym rozdziałem robi się bardziej krwawo i niebezpiecznie. Mam wrażenie że Alexis z przyjaciółmi dopiero staną przed prawdziwym wyzwaniem. W końcu jest jeszcze tak wiele pytań.I jak wspomniała moja poprzedniczka. Naprawdę coraz bardziej ta historia przypomina Lost o czym sama wcześniej wspominałam. I naprawdę martwię się o los Alexis, polubiłam tę bohaterkę ale wiem że możesz nas zaskoczyć. zdążyłam się już poznać na Twojej twórczości.
    pozdrawiam mocno i czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kobieta z córką :D To dopiero początek przygód, przed bohaterami jeszcze dziesiątki bardziej emocjonujących wydarzeń.
      Dziękuję! :*

      Usuń
  16. Jakoś niezwykle ciężko czytało mi się ten rozdział... Co tu dużo mówić, po prostu początek był dla mnie mało interesujący, jednak z chwilą odnalezienia kota zrobiło się nieco ciekawej.
    Przyznam, że nie spodziewałam się śniegu na wyspie. Najwidoczniej naprawdę panują tam dziwne, niewyjaśnione warunki i jestem ciekawa, czy są to może takie obszary pogodowe jak w "Igrzyskach śmierci". Fajnie by było, gdyby wyspa była podzielona na takie strefy.
    Za to bardzo rozbawiała mnie sytuacja z telefonem. Pani od ubezpieczeń ewidentnie myślała, że ktoś robi sobie z niej żarty i w ten sposób zmarnowała szansę na ich ratunek. Pewnie już żadnych telefonów nie będzie i najwyższy czas, aby znaleźli wioskę. :)
    Czekam na nowy rozdział.
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie.
    http://spisane-czarnym-atramentem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obiecuję, że wraz z rozwojem wydarzeń będzie dużo ciekawiej!
      Nawet zapomniałam, że w Igrzyskach były takie strefy pogodowe! :o Na razie nic nie zdradzam, ale na wyspie wszystko jest możliwe.
      W następnym rozdziale dojdzie już do spotkania rozbitków z Apollem (:
      Dziękuję! :*

      Usuń
  17. Czyli mamy kolejnych ludzi z wypadku, z jednej strony cieszy mnie fakt, że dziewczynka z jej matką przeżyły, wliczając w tym Grubasa (ten maruda kot trochę przypomina mojego - ach, żeby choć raz wytrzymała na kolanach lub rękach chociaż pięć minut^^), ale zaś trochę się zasmuciłam, wiedząc, że to nie Apollo złożył na tych ciałach kwiaty. Swoją drogą, kobieta dobrze zrobiła, czyniąc ten gest - jej córka musiała doznać wielkiego szoku, widząc taką masakrę. Nie dziwię się, dlaczego od momentu wypadku dziewczyna zamilkła, mam nadzieję, że odzyska swój głos.

    Mam też nadzieję, że w końcu coś odnajdą na tej wyspie - ta śnieżna wyspa obok daje do myślenia.

    Pozdrawiam serdecznie :*
    [written-heart]
    [slady-tajemnic]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Apollo niedługo się pojawi, w zasadzie już w następnym rozdziale :D
      Stres związany z katastrofą to po prostu dla sześcioletniego dziecka za dużo, ja bym się załamała psychicznie, a co dopiero taka dziewczynka.
      Dziękuję! :*

      Usuń
  18. Rzadko zdarza mi się czytać tego typu opowiadania, ale prolog Twojego zrobił na mnie spore wrażenie. Dlatego wydaje mi się, że tym razem przyjdzie mi zrobić ten jeden mały wyjątek ;) Mam nadzieję, że znajdę chwilę, żeby zapoznać się z resztą rozdziałów.
    Tymczasem pozdrawiam,
    Ulotna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że udało mi się Cię zaciekawić i dziękuję! :*

      Usuń
  19. Już jakiś czas temu przeczytałam całość i naprawdę bardzo żałuję, że na Twoim blogu znajduje się dopiero pięć rozdziałów. To opowiadanie naprawdę jest bardzo wciągające a do tego poruszasz niezwykle ciekawy temat rozbitków na „bezludnej wyspie”.

    Twoja Atlantyda skojarzyła mi się na początku z wyspą na której rozbił się samolot z serialu Lost. Może dlatego, że początkowo bardzo lubiłam ten film, to gdy zorientowałam się, że u Ciebie będzie nieco podobna akcja, nie potrafiłam się już oderwać. Podobają mi się wszystkie starania Twoich bohaterów na przeżycie i znalezienie ratunku. Nigdy by mi nie przyszło do głowy, by chociażby wykorzystać krew do oznaczania drzew. Dodatkowo, komplikujesz rozbitkom życie. Tym, że William choruje na schizofrenie, wprowadzasz bardzo ciekawy wątek, który z chęcią będę śledziła. Wydaje mi się, że to zaobserwowane przez niego ognisko było jedynie objawem wytwórczym choroby. Zastanawiam się jednak w jakim kierunku postępuje choroba i obawiam się nawet z jego strony o życie rozbitków.

    Nie rozumiem dlaczego Alexis, bodajże w trzecim rozdziale, tak bardzo chciała przyczynić się do szybkiej śmierci pilota. Kiedy ten, wbił w siebie kawałek szkła, ta pod żadnym pozorem nie powinna go wyciągać. Wówczas spowodowała jedynie mocniejsze krwawienie. Takie rzeczy, można jedynie wyciągnąć na sali operacyjnej, pod kontrolą lekarza, który zaraz będzie mógł zszyć uszkodzony organ, żyłę czy tętnicę. Wiadomo, że na wyspie i tak nie miałby szansy przetrwanie (zwłaszcza ze względu na jego i tak poważny stan zdrowia), ale i tak było to ze strony dziewczyny lekkomyślne.

    Zastanawiam się też, gdzie znajduje się drugi pilot, bo chyba w tym wraku samolotu bohaterka znalazła tylko tego jednego, tak? Zastanawiam się też, dlaczego tak mało osób było rannych. Tylko jedna kobieta. Reszta albo całkiem zdrowa, albo martwa. Rozumiem co prawda wyjątkowość tego lądu, ale jeśli ci co przeżyli w jakiś wyjątkowy sposób ozdrowieli, to czemu ta jedna kobieta nie? A jeśli nie zdrowieli to powinno być jeszcze sporo osób w bardzo ciężkim stanie, którzy by bardzo szybko umierali, ze względu na poważne obrażenia. Niestety rzadko zdarza się, by śmierć przyszła tak szybko, zwłaszcza jeśli ta katastrofa nie była spowodowana żadnym wybuchem wewnątrz samolotu. Tzn. ja się tam nie znam na tym, ale tak na zdrowy rozum mi się wydaje :)

    Już nie mogę doczekać się dalszej części. Oczywiście będę obserwowała bloga, by zawsze być na bieżąco :)

    Pozdrawiam ciepło i życzę dużo weny a wolnej chwili zapraszam również na http://przeklete-bractwo.blogspot.com/ opowiadanie którego jestem współautorką. Zostawiam adres bo może akurat przypadnie Ci do gustu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero pięć rozdziałów, a ja już muszę zrobić 3-miesięczną przerwę :( Kurczę, bardzo chciałabym napisać dalszą część już dzisiaj, zwłaszcza po takim komentarzu, ale naprawdę nie mam czasu :'(
      Jako jedyna wpadłaś na to, że ognisko było wytworem choroby, gratuluję :D Słusznie się również obawiasz o innych rozbitków, bo choć obecnie Will nie jest niebezpieczny, to z każdym kolejnym dniem bez leków, może się taki stawać.
      Lexi nie ma bladego pojęcia o medycynie, a myślę, że pierwszym odruchem każdego laika medycznego byłoby, by wyjąć potencjalną przyczynę śmierci z ciała. Nie ukrywam, to jest mój błąd, bo nie miałam pojęcia, że wyciągnięcie przedmiotu może jeszcze bardziej zaszkodzić, ale to równocześnie pokazuje, że bohater taki jak Alexis również może nie mieć o tym pojęcia (: Niemniej dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę, będę na przyszłość o tym pamiętać.
      Sprawa śmierci i zdrowia innych rozbtitków będzie dokładnie wyjaśniona prawdopodobnie w połowie opowiadania, może wcześniej. Na razie niestety nic nie mogę zdradzić :(
      W wolnej chwili oczywiście do Ciebie wpadnę, dziękuję! :*

      Usuń
  20. Przeczytałam dwa rozdziały pod rząd, więc skomentuję tutaj obydwa. Niestety czytałam na tel, a komentuję z komputera i teraz... no pewnie coś pominę, albo nie zawrę wszystkiego co chciałabym zawrzeć.
    Przede wszystkim heroiczność Alexis jest czymś co podziwiam i co jednocześnie mnie irytuje. Zastanawiam się co ona takiego przeżyłą w przeszłości, że stać ją na tak bohaterskie gesty, a tego nie wiem i mnie ta niewiedza po prostu wkurwia, ale musi być jakiś powód, bo przecież nikt ot tak nie byłby w stanie uratować drugiego człowieka, obcego człowieka, wiedząc, że może przez to umrzeć wraz z tym obcym człowiekiem. Choć może we mnie jest za dużo egoizmu i wolałabym żyć ze świadomością, że komuś nie pomogłam, niż zginąć z własnej takiej... głupoty, heroicznej, ale jednak głupoty. Nie dziwi mnie też, że nie pomyśleli o szacunku do zmarłych, bo to zmarli - nic im już nie pomoże, więc ważniejsze było branie nóg za pas, niżeli przykrywanie ciał i dopasowywanie szczątków. Boże, po tym komentarzu pewnie wyjdę na okropną osobę... ;-(
    Kot, bardzo ucieszyło mnie jego pojawienie się i cieszę się też z tych żarcików, które zgrabnie wplatasz, np z tego o tym toczeniu się przez takiego grubasa, który nie powinien być zdolny do tak szybkiego przebierania łapskami.
    No i jest dziewczynka i jej matka - podświadomie czułam, że się jeszcze pojawią. Złota strzała z pewnością należy do jakiegoś boga, czyżby do siostry Apolla?
    No cóż. Czekam na kolejny rozdział, więc wpadnę tutaj za te 2-3 miesiące. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie sądzisz, że mimo wszystko bezpieczniej byłoby jednak utopić ten pistolet? Lub coś w tym rodzaju? A tak? Będzie go nosić przy sobie sądząc, że jest on przy niej bezpieczny, ale tak naprawdę szanse, że ktoś go znajdzie nagle znacząco podskakują, w porównaniu do tego, gdyby go choćby tam gdzieś zostawiła.
    I w ogóle jak ktoś wniósł pistolet do samolotu? I to w kopertówce, więc wnioskuje, że do środka, nie tylko do luku.
    Nie ma tam żadnych walizek? Zawsze można wiązać ubrania na gałęziach. Chyba jednak lepsze rozwiązanie (bo i bardziej widoczne), niż to znaczenie drzew krwią. No i skąd mieli woreczek...?
    A teraz masz nagle numer lotu 807.
    Haha, mówiłam, że znacznie drzew ciuchami byłoby lepsze :p
    Pozdrawiam gorąco,
    maximilienne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć! Bardzo Ci dziękuję za wszystkie komentarze, są bardzo treściwe i nareszcie widzę, ile w tym opowiadaniu jest głupich błędów. I, co gorsze, ile jest nawiązań do Lost'ów. W jednym komentarzu napisałaś, że nie wierzysz, iż ich nie oglądałam - i masz całkowitą rację, oczywiście oglądałam Zagubionych. Nie wiem, czemu wywnioskowałaś inaczej (:
      Twój komentarz utwierdził mnie w przekonaniu, by w maju zacząć pisać tę historię od rozdziału 3, bo to wtedy wszystko się zaczęło psuć i wyraźnie nie miałam weny, by cokolwiek pisać. Dlatego w połowie maja wracam z trzecim rozdziałem i pozmieniam dużo rzeczy, a jedną z nich będzie charakter Alexis, bo, tak jak pisałaś, wyszła zbyt doskonała. Śmierć pilota znacząco skrócę (będzie tylko kawałkiem rozdziału, nie całym), dzika zastąpię czymś nieprzypominającym Zagubionych (choć jakoś całkowicie zapomniałam, że w serialu był jakiś dzik :O). Nina może na początku trochę przypominać Sharon, ale wraz z postępem historii przejdzie metamorfozę (:
      Z pistoletem wiążę przyszłą akcję, więc wyrzucenie go gdzieś byłoby marnotrawstwem, tak samo nie mogę zmienić scena naznaczenia drzew krwią, bo właśnie o to chodziło, żeby deszcz ją zmył :D
      Woreczek to jakaś zwykła reklamówka, w której pewnie było jedzenie.
      Bardzo dziękuję za treściwe komentarze! :* Dzięki Tobie wiem, co zmienić i upewniłam się w przekonaniu, że zwłaszcza rozdział 3 nie powinien istnieć.

      Usuń
    2. Wydawało mi się, że kiedyś o to pytałam i odpowiedziałaś, że nie oglądałaś, ale być może mi się przyśniło :p

      Kuźwa, pisałam komcie na wykładzie, a na uczelni nie mam internetu, a potem wróciłam do domu, zrzuciłam sobie te komentarze i przyznam, że zapomniałam je sprawdzić pod kątem tego, co tylko mi się wydaje, a jak było naprawdę. Z tymi dzikami to coś mi się kołatało, że Locke na nie polował, ale teraz patrzę i to były takie zwykłe dziki, nie jakieś potworne, wybacz [link]. Wiesz, Sharon też tylko na początku była mega wkurzająca, potem się trochę zmieniła.

      Z tymi ubraniami to była taka trochę personalna radość, że ja być może bym przeżyła ten powrót na plażę :p

      Dziękuję za miłe słowa i cieszę się niezmiernie, że komentarze się przydały :)

      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
    3. Nie no, zawsze się otwarcie przyznawałam do oglądania Lost w zamierzchłej przeszłości :D Jedynie nie chciałam, by moje opowiadanie wydawało się do niego podobne, ale widać mi nie wyszło. Ale poprawię to!
      Sharon przeszła jakąś metamorfozę? Też tego nie pamiętam - pamiętam tylko, że nigdy jej nie lubiłam :P
      Powrót na plażę być przeżyła, ale za to nigdy nie spotkałabyś Apolla! No ale to musi poczekać jeszcze ze 2 miesiące :(
      To ja dziękuję! :*

      Usuń
    4. Wydaje mi się, że tak, choć przyznam, że też już nie najlepiej pamiętam szczegóły. Tam coś było, że zaczęła randkować z Sayidem i w porównaniu do tego, że wszystkie jej poprzednie związki miały jakiś cel (zamiast miłości), to już jest to jakiś motyw przemiany. Ale może i nie. Może rzeczywiście naciągany ten argument.
      Może w takim razie warto by obejrzeć raz jeszcze serial? Żebyś miała na świeżo serial i wiedziała, czy to co piszesz się nie nakłada.
      Pozdrawiam gorąco,
      maxie

      Usuń
  22. czy tylko ja zauważyłam że trzy miesiące minęły?
    jeśli oczywiście umiem liczyć co jest bardzo wątpliwe.
    Kiedy rozdział?

    OdpowiedzUsuń

Rozbitkowie